Strony

26 listopada 2015

Czy jesteśmy dobrani? Czy tworzymy idealny związek? - Często zadajesz sobie te pytania? Odpowiem Ci dlaczego


W życiu kobiety przychodzi moment, w którym zastanawia się czy dokonała dobrych wyborów? Czy jej związek nie jest "toksyczny"? Te pytania mogą odnieść się również do kosmetyków jakich używamy...
Do pewnych wniosków najlepiej dochodzić metodą prób i błędów - testowanie jest najlepszą metodą, by przekonać się czy dany kosmetyk jest TYM JEDYNYM.
Pokuszę się teraz na drobne podsumowanie mojego testowania kosmetyków naturalnych. Pojawiały się mniej lub bardziej interesujące: takie, które wywoływały u mnie zgorszenie i wściekłość oraz takie, którym jestem wierna do dziś. 
Słów kilka o tych ulubionych:
CZARNE MYDŁO - Nacomi (recenzja dostępna TU) - mój absolutny faworyt w kwestii codziennego oczyszczania twarzy
oraz
WODA Z KWIATÓW POMARAŃCZY - Lavea - naturalny tonik, którego postanowiłam "ożenić" z HYDROLATEM Z LIŚCI I KWIATÓW SZAŁWI - Sana. I o tym niecodziennym związku chciałabym Wam dziś opowiedzieć.


Zarówno hydrolat jak i woda z kwiatów pomarańczy dostępne są na  stronie Oily
Cenowo bardzo dostępne.

"3 grosze" od Producenta:
Woda z kwiatów pomarańczy LAVEA:



Hydrolat z kwiatów i liści szałwii SANA:



Według mnie jest to para idealna, uzupełniają się i wspierają zarazem. Woda z kwiatów pomarańczy spełnia swoją rolę w ciągu dnia, gdy moja mieszana cera po kilku godzinach od porannej toalety zaczyna "wariować", błyszczy się tam gdzie nie powinna co doprowadza mój, skrzętnie nałożony makijaż, do wyglądu rodem z taniego horroru. Woda pomarańczowa raz użyta, gasi "mordercze" zapędy mojej cery względem makijażu. Taka sielanka trwa aż do godzin przedwieczornych (!) - woda daje z siebie wszystko, by zapewnić mojej skórze i psychice komfort, na jaki zasługuje. Jest niezastąpiona - trzyma w ryzach wydzielanie sebum. Jest zarówno skuteczna jak i delikatna - absolutnie nie wysusza skóry. Działanie nazwałabym ZRÓWNOWAŻONYM. Cechuje się przyjemnym, kwiatoym zapachem.
Jak ja to robię: Po ówczesnym oczyszczeniu twarzy czarnym mydłem, przecieram skórę wacikiem nasączonym wodą z kwiatu pomarańczy. Nie nakładam już kremu. Skóra jest bardzo dobrze przygotowana pod makijaż.
Tak, jak w ciągu dnia moja cera potrzebuje odświeżenia i redukcji sebum, tak wieczorem sytuacja wygląda nieco inaczej - po całym dniu "walki" z sebum, moja skóra lubi się odprężyć, zregenerować, ugasić wszelkie niedoskonałości powstałe na skutek zderzenia jej z "nieczystościami dnia codziennego" (czyt. szkodliwe czynniki zewnętrzne). I tu, niczym rycerz w zbroi i na białym koniu (albo - skoro tworzę tu tonikowe małżeństwo - żona obiadem witająca spracowanego męża) pojawia się hydrolat z liści i kwiatów szałwi. Jego zadanie jest proste - ma gasić stany zapalne i działać antyseptycznie.
Przypomnę jakie jest działanie szałwi - w liściach szałwii są substancje o sprawdzonym, dobroczynnym działaniu na skórę. Olejek eteryczny i flawonoidy pomagają leczyć wypryski, trądzik, łuszczycę, grzybicę. Związki mineralne mają silne właściwości odżywcze, a witaminy i fitohormony zwalczają stres oksydacyjny, opóźniają starzenie się skóry i powstawanie zmarszczek. Dlatego szałwia jest cennym składnikiem różnych kosmetyków pielęgnacyjnych do skóry dojrzałej i z problemami – żeli do mycia twarzy i ciała, kremów, balsamów. (źródło: TU )

Hydrolat jest prawdziwym ukojeniem dla mojej skóry. Działa tak, jak powinien. Jest bezzapachowy. 

Jak go stosuję:  Po oczyszczeniu twarzy czarnym mydłem, namaczam wacik niewielką ilością hydrolatu i smyram po twarzy. Ach, jak przyjemnie. Hydrolat na tyle dobrze nawilża, że nie potrzebuję dodatkowego kremu. Jednak czasem, gdy czuję niedosyt, to twarz traktuję jeszcze olejkiem arganowym (choć takie akcje są sporadyczne).

Wszystkie czynniki mówią mi, że jest to nierozerwalny duet, więc na pewno długo jeszcze pozostanie na mojej półeczce. - Aż do zużycia.... a właśnie, jak szybko się zużyją? Pojemność wody pomarańczowej jest wystarczająca (100ml), a hydrolat z szałwi jest nieco mniejszy (50ml), jednak cena zachęca do zakupu kolejnych opakowań.

Ubolewam strasznie nad tym, że oba kosmetyki są raczej domatorami - ze względu na szklane opakowanie oraz rodzaj zamknięcia. Nie skuszę się zabrać ich nawet na krótki wypad poza dom. Przy moim zezowatym szczęściu, zapewne zawartość obu buteleczek rozlała by się w walizce, nawilżając i relaksując ubrania, które wcześniej spakowałam.



Podsumowując: Jestem na TAK! I tak sobie myślę, że skoro stworzyłam związek idealny ( woda + hydrolat), to może wkrótce pojawią się też "dzieci"? :-) Kto wie...
Lista moich ulubieńców nie jest jeszcze zamknięta. Z pewnością pojawią następne, zaskakujące perełki, które będą mi towarzyszyć po wsze czasy. 

A Wy? Macie już swoich ulubieńców, którym pozostajecie wierne?

2 komentarze:

  1. Witam. Nominowałam Cię do "Liebster Blog Award 2015". Zapraszam do zabawy. Pytania znajdziesz na moim blogu http://testowaniaczar.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń